JAK WŁOSKIE 21 CM ZMIENIŁO MOJE ŻYCIE

RZYM

Minął miesiąc od mojej ponownej przeprowadzki do Rzymu.

Siedziałam na Piazza Navona i piłam kieliszek schłodzonego wina.

Cały czas nie do końca wierzyłam w to, co zrobiłam kilka tygodni wcześniej.

W tempie ekspresowym rzuciłam pracę, pokazałam trzeci palec chamowatemu szefowi agencji reklamowej, kupiłam bilet w jedną stronę, wyprowadziłam się z wynajętego mieszkania, wsiadłam w samolot i znalazłam w Wiecznym Mieście.

W moim życiu nie działo się wtedy najlepiej.

Potrzebowałam natychmiastowej zmiany, bo czułam, że inaczej oszaleję.

Dobrze wiedziałam też, że pobyt we Włoszech to dla mnie najlepsze remedium.

Nie myliłam się i tym razem.

Było już po godzinie 12:00 w południe.

Siedziałam w moim ulubionym miejscu, przy ulubionym stoliku, na ulubionym placu, pijąc ulubione wino i czytając ulubioną gazetę, do której tym razem został dołączony dodatek – podróżnicza książeczka w formacie A5.

Podróże to mój ulubiony temat, dlatego zamówiłam jeszcze jeden kieliszek ulubionego wina i postanowiłam spędzić więcej czasu na ulubionym placu, przy ulubionym stoliku, z ulubionym widokiem.

Zaczęłam czytać pierwszy artykuł.

O Bari.

Na zdjęciach zobaczyłam palmy, Morze Śródziemne i miastowy port.

Dowiedziałam się też, że miasto jest stolicą regionu Puglia.

Regionu, który słynie z fantastycznej kuchni, przepięknych plaż i fascynującej historii.

Czy wiedziałaś/eś, że królowa Bona została otruta właśnie w Bari? Biedaczkę załatwił jej z pozoru zaufany dworzanin – Jan Wawrzyniec Pappacoda. Tak naprawdę był tajnym agentem Habsburgów, którzy zlecili zdrajcy zabójstwo królowej oraz podłożenie fałszywego testamentu do oficjalnych dokumentów spadkowych.

Testamentu, który nakazywał przekazanie całego majątku monarchinii… niemieckiej dynastii. 

Janek jeszcze sporo nawywijał po śmierci Bony i być może kiedyś o tym napiszę…

Tymczasem wracając do mojej opowieści.

Czy wiedziałaś/eś, że w Bari znajduje się urokliwy port, w którym za dnia kupisz także świeżo wyłowione owoce morza?
Czy wiedziałaś/eś, że w Bari znajduje się jeden z największych teatrów we Włoszech?
Czy wiedziałaś/eś, że w Bari rosną ogromne palmy, że codziennie możesz przechadzać się tam brzegiem morza nie opuszczając miasta, że w uliczkach starówki znajdziesz sekretne, rodzinne trattorie, o których nie przeczytasz w żadnym przewodniku?

Ja nie wiedziałam i dlatego moja ekscytacja momentalnie sięgnęła zenitu.

Co prawda miałam już plan podróży.

Pierwsze trzy miesiące po ponownej przeprowadzce chciałam spędzić w Rzymie, a następnie przenieść się do Toskanii i leniwie krążyć od winnicy do winnicy, podjadając przy okazji pyszne szynki. Tego samego dnia byłam także umówiona na oglądanie pokoi do wynajęcia na kolejne tygodnie mojego pobytu. Jednak w głowie urodził się spontaniczny pomysł, aby kupić bilet na pociąg i już za 19 godzin (!!!) przeprowadzić się do… Bari.

Jestem człowiekiem czynu i daleko mi do gawędziarza.
Stety – niestety moje pomysły zazwyczaj wcielam w życie.
A szczególnie te, w których zakocham się bezgranicznie.

Niewiele myśląc odwołałam spotkania dotyczące znalezienia nowego lokum, kupiłam bilet na pociąg i powiadomiłam moich rzymskich przyjaciół, że zmieniłam plany i następnego dnia przeprowadzam się na południe kraju.

Szczerze mówiąc nikt specjalnie się nie zdziwił.

Moi najbliżsi często żartują, że kiedy przyjdę do nich i powiem, że wzięłam sekretny ślub w Las Vegas z kosmitą – to nie zrobi na nich wrażenia. Dlatego spontaniczna przeprowadzka z dnia na dzień również nie spotkała się z większym zdziwieniem.


BARI

Wysiadłam z pociągu.
O mieście nie wiedziałam praktycznie nic.
Wiedziałam, że jest nad morzem, że rosną w nim palmy i… że mogę się tam bezkarnie objadać tanimi, pysznymi oraz świeżymi mulami, gotowanymi w białym winie.
Poszłam do informacji turystycznej i zapytałam, czy mogą mi polecić jakiś spoko hotel, w którym chętnie zatrzymam się na kilka dni. 
Bardzo miła Pani przedstawiła mi kilka opcji, a ja wybrałam pierwszą lepszą i udałam się do obiektu.

Rzuciłam walizki w kąt, w chwilę podładowałam telefon i poszłam poznać miejsce, w którym miałam spędzić kolejne miesiące życia.
Następnego dnia zabrałam się za szukanie mieszkania do wynajęcia.
Okazało się, że na południu Włoch było to o wiele trudniejsze niż w stolicy.

Szybko zmieniłam zdanie i chociaż nie lubię dzielić mojej przestrzeni z innymi, to dla ominięcia formalności postanowiłam znaleźć pokój.

 

LOREDANA

W tempie ekspresowym wynajęłam idealne miejsce dla siebie.
Było NAPRAWDĘ idealne.
Mój pokój znajdował się na poddaszu i miałam także do dyspozycji prywatną łazienkę. 
Mieszkanie pełniło funkcję airbnb i oprócz mnie przebywało w nim kilka innych podróżników.
Miałam ogromne szczęście, bo przypadkiem zgraliśmy się doskonale i z największą przyjemnością spędzaliśmy czas.
Czułam się jak na koloniach dla dorosłych, tylko bez wychowawcy i bez nadzoru co do ilości wypijanego wina.

Poznałam przezabawną i wyjątkowo wyluzowaną parę z Czech, która wyjeżdżając z miasta… zostawiła mi zieloną, rozweselającą niespodziankę. Przyznam, że ta niespodzianka uratowała mnie, kiedy pewnej nocy moja ósemka zaczęła boleśnie rozsadzać szczękę. 
Co prawda nie potrafię obchodzić się samodzielnie z zielonymi niespodziankami i finalnie ukształtowałam ją na kształt grubaśnej parówki, a nie papierosa.
Grunt, że potworny ból dziąsła minął na długo, a znośna lekkość bytu trzymała się nawet za dnia.
Poznałam cudowną, bratnią duszę z Australii. Lorie (piękna surferka) przez rok zbierała pieniądze na kilkumiesięczną podróż po Europie i miałam tą przyjemność, aby towarzyszyć jej w Bari.
Poznałam szaloną i barwną parę z Polski, która okazało się, że pracowała w tym samym obszarze zawodowym co ja. Odkryliśmy, że mamy mnóstwo wspólnych znajomych.
Poznałam profesora z Krakowa, który przyleciał do miasta, aby zgłębić historię królowej Bony.
Każdy za dnia zajmował się swoimi sprawami, a wieczorami spotykaliśmy się na tarasie, jedliśmy wspólnie ugotowane jedzenie, piliśmy lokalne wino i rozmawialiśmy do białego rana.
Czasem wychodziliśmy do miejscowych barów oraz restauracji i zawsze doskonale się bawiliśmy.
Rzadko się zdarza, żeby tak liczna grupa dorosłych, obcych sobie osób… zgrała się do tego stopnia, że chciała ze sobą spędzać wolny czas.

Moje życie w Bari upływało bardzo przyjemnie.
Wykształciłam nawet nową rutynę:
Budziłam się około 9 rano.
Jadłam pyszne śniadanie, a potem biegłam na plażę.
Pływałam, opalałam się, a kiedy upał zaczynał maleć, to wracałam do mieszkania.
Przebierałam się, zabierałam komputer i szłam do mojego ulubionego baru, z widokiem na stare miasto, palmy oraz morze.
Bywałam tam bardzo często, dlatego barmani i cudowne kelnerki już mnie znali.
Wiedzieli też, co zawsze zamawiam i kiedy tylko siadałam do stolika, to dziewczyny stawiały na nim Aperola, wodę z lodem i cytryną oraz ulubione panino.


Pamiętam doskonale moment, kiedy poczułam, że właśnie tak chcę żyć.
Chcę pisać o Włoszech, chcę dzielić się moją wiedzą na temat podróżowania oraz organizowania wspaniałych wakacji.
Chcę dzielić się moimi historiami, rozweselać, dawać rozrywkę oraz motywować do wyjeżdżania (także solo), smakowania, zwiedzania oraz przeżywania beztroskiego la dolce vita.
Musiało upłynąć wiele lat, abym mogła zrealizować to marzenie, które… realizuję właśnie teraz.
To dlatego Bari jest dla mnie takie ważne, bo tam właśnie dokonały się przełomowe momenty w moim życiu.

 

TO JAK TE 21 CENTYMETRÓW ZMIENIŁO MOJE ZYCIE…?

Bardzo polubiłam się z Loredaną, właścicielką mieszkania.
Była postawną, bardzo seksowną, pewną siebie i wesołą kobietą.
Była też starsza ode mnie o około 15 lat, dużo podróżowała, mieszkała w przeszłości w Afryce (tak jak moja rodzina), dużo się śmiała, była serdeczna, otwarta i przyjacielska.
Prawie codziennie umawiałyśmy się na pogaduszki i szybko stałyśmy się dobrymi koleżankami.

Pewnego dnia Loredana zadzwoniła do mnie podekscytowana i prawie krzycząc oznajmiła, że właśnie do naszego airbnb przyjechał najpiękniejszy mężczyzna, jakiego widziała w życiu i… że na pewno przypadniemy sobie BARDZO do gustu.
Przyjęłam tę informację bez większego entuzjazmu, bo byłam zaspana i szczerze mówiąc przez dość nachalnych facetów z południa Włoch… miałam ich chwilowo dość.
Po jakimś czasie zeszłam na dół i akurat Loredana oraz Rami siedzieli przy kawie.
Loredana niemalże krzyknęła “Buongiorno Bella! To jest nasza piękna Karolina, która na pewno z przyjemnością pokaże Ci miasto”.
A gówno prawda.
Wcale mi się nie chciało, ale co mogłam powiedzieć?
Powiedziałam, że oczywiście jeśli Rami będzie czegoś potrzebować, to chętnie mu pomogę.
Przyznałam jednak w duchu, że faktycznie był zabójczo przystojny.
I bardzo miły.
I miał piękne oczy.
Po kilku minutach kalkulacji uznałam, że moja ochota na spędzenie z nim czasu jednak wzrosła.

Umówiliśmy się na wieczór, akurat kiedy każdy z mojej zwariowanej paczki miał inne plany.
Spędziliśmy naprawdę świetny czas, a w nocy usiedliśmy na tarasie, piliśmy wino i rozmawialiśmy do rana.
Rami został bardzo ciepło przyjęty przez resztę mieszkańców airbnb i w każdy wieczór spotykaliśmy się całą grupą.
Rami był z nami tylko 1,5 tygodnia. 
Przyleciał na konferencję naukową i potem musiał wracać do Montpellier.
Ostatniej nocy zrobiliśmy obłędnie pyszny makaron z owocami morza, kupiliśmy dużo Primitivo di Manduria, aby pożegnać naszego kolegę.
Ja zostałam z nim najdłużej i pamiętam, że rozmawialiśmy o tym, jak chcielibyśmy żyć za kilka lat.
Chciałam dokładnie tak… jak żyję teraz.

Następnego dnia rano znalazłam kopertę pod drzwiami do mojego pokoju.
Z listem pożegnalnym.
Od Ramiego.
W przepiękny sposób wyznał mi, że się we mnie zauroczył, ale nie miał odwagi mi tego powiedzieć prosto w oczy.
Napisał tak piękne słowa, że list zachowałam do teraz.

Kilka godzin później zadzwoniła do mnie Loredana.
Przyszłam do naszej ulubionej kafejki, na espresso, nie zdążyłam nawet usiąść, kiedy powiedziała mi: zapraszam Cię na weekend do mojej willi w Rosa Marina.
Jedziemy tam z rodziną oraz przyjaciółmi.
Będziemy dużo jeść, pić dużo wina, dużo się opalać, a ty zobaczysz miejsce, do którego tłumnie zjeżdzają się lokalsi.
Oczywiście się zgodziłam i już następnego dnia jechałyśmy na miejsce.
Kiedy dotarłyśmy, to przeżyłam SZOK.
Ale o tym co wydarzyło się dalej… opowiem innym razem.
Opowiem też na pewno o historii, przez którą moi najbliżsi przyjaciele zabraniają mi przywożenia souvenirów z Włoch.

Czytając mój wpis pewnie zastanawiałaś/eś się o co chodzi z tytułowymi, włoskimi 21-oma centymetrami?
Otóż, kiedy opowiedziałam Loredanie o tym, jak znalazłam się w Bari i pokazałam dodatek podróżniczy, w którym przeczytałam o mieście… ona skwitowała to tak: “Taki niewielki skrawek papieru, o wysokości zaledwie 21 cm szczęśliwie sprowadził mi Ciebie tutaj”.
Zagadka rozwiązana.

Jeśli przeczytałas/eś moję historię do końca i Ci się spodobała, to zostaw ślad pod najnowszym post na FB lub na IG.
Każdy komentarz dodaje mi otuchy i motywuje do dalszego pisania.

Całuję mocno,

Karolina

Te wpisy też mogą Cię zainteresować…

RZYM: TAM GDZIE ROZDAJĄ NIEPROSZONYCH  MĘŻÓW

RZYM: TAM GDZIE ROZDAJĄ NIEPROSZONYCH  MĘŻÓW

To był upalny poranek.Sierpień w Rzymie bywa nie do zniesienia, nawet dla mnie.Temperatura niebezpiecznie zbliżała się do 40 stopni, a ja leżałam w łóżku, przy dwóch wiatrakach i dosłownie się rozpuszczałam. Rozgrzana do czerwoności postanowiłam pojechać nad morze,...

Zasmakuj dolce vita w Rzymie i odwiedź najlepsze miejsca na mapie kulinarnej Wiecznego Miasta!

Zaplanuj wymarzone wakacje, przeczytaj fascynujące historie, legendy o rzymskiej kuchni oraz zwiedzaj z przygotowaną przeze mnie interaktywną mapą online.